Zajarki po raz drugi
Podobnie jak 3 lata temu pomysł wyjazdu na chorwackie Zajarki zrodził się na kilka dni przed urlopem. Pierwotnie wakacje mieliśmy spędzić w słowackich Tatrach, jednak tak jakoś przez przypadek…
Bez zbędnego przynudzania przejdźmy do konkretów. W związku ze zmianą kierunku i planów musieliśmy przygotować się na biwakowy charakter wyjazdu. Szybkie przepakowanie toreb, selekcja sprzętu, odrzucenie większości karpiowych klamotów i już w niedzielę 25 lipca mogliśmy ruszać. Podobnie jak w minionych latach postanowiliśmy wybrać drogę przez Słowację i Węgry. Wiem, że wariant Czechy – Austria – Słowenia jest popularniejsza, ale po pierwsze jest to opcja droższa, po drugie bardziej zakorkowana, a po trzecie jakoś tak lubimy jeździć tą drogą. Po 10 godzinach jazdy zameldowaliśmy się nad łowiskiem. Okazało się, że generalnie wolne są 2-3 stanowiska, jednak mając na uwadze nie tylko aspekt wędkarski, ale i biwakowy oraz fakt, że była z nami dwuletnia córka postawiliśmy na miejscówkę nr 15a. Muszę przyznać, że biwakowo jedno z lepszych miejsc, a to za sprawą mini parku za plecami, wiat, ławek przy których można było spokojnie zjeść nie odchodząc daleko od wędek oraz bieżącej wody. Niestety, nic za darmo. Jak się okazało miejscówka jest jedną z bardziej zakrzaczonych i przez to trzeba nastawić się na dużą ilość strat, zarówno ryb jak i zestawów.
Na pierwsze branie nie trzeba był długo czekać, jednak jak się okazało przy brzegu karp nie pobrał na moją przynętę, a zaplątał się starym zestawem w moją żyłkę. Niestety tuż przy podbieraku ryba spięła się. Na kolejne branie czekaliśmy 24 godziny. Ja akurat przebierałem córkę, więc Ania dzielnie zacięła i wyholowała 10 kg lustrzenia, którego ostatecznie z Martą za rękę podbieraliśmy. Kolejne branie po godzinie i mój łuskacz wylądował na brzegu. Zasiadkę zaplanowaliśmy na 3 dni, więc czas szybko mijał, a naszymi zestawami zaczęły interesować się kolejne karpie. Niestety, wiele z nich traciłem w trakcie holu za sprawą licznych zaczepów.
Ostateczny wynik to 13 brań i 6 wyholowanych ryb w przedziale 6-13 kg. Jak na Zajarki były to małe ryby, ale dla mnie najważniejsze, że były, a ponadto spędziliśmy fajny czas pod namiotem. Marta zaliczyła pierwsze (i to od razu 3 noce) śpiąc w namiocie oraz miała również pierwszy kontakt z żywą rybą. No cóż czwartek pokolenie wędkarzy rośnie…
Wielkie dzięki dla Łukasza, który siedział kilka stanowisk dalej i podpowiedział mi pewną magiczną przynętę, którą w ferworze pakowania nie zabrałem. 🙂
We wtorek około 10:00 spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy na chorwackie wybrzeże, aby zacząć drugą – niewędkarską – część urlopu.